"Bobby Fischer kontra reszta świata" w tłumaczeniu Dariusza Radziejewskiego
Na początku lipca 1972 roku ma się rozpocząć w Reykjaviku mecz o mistrzostwo świata w szachach.
W drodze do upragnionego tytułu genialny, lecz konfliktowy i ekscentryczny do granicy szaleństwa Amerykanin Robert Fischer zmiótł z szachownicy najsilniejszych arcymistrzów świata. Do pokonania pozostała tylko jedna przeszkoda. Jest nią równie genialny, a przy tym opanowany i zrównoważony obrońca tytułu mistrzowskiego Borys Spasski, którego wspiera dobrze naoliwiona sowiecka machina szachowa.
Świat czeka na pojedynek szachowych gigantów z zapartym tchem. To będzie starcie radykalnie odmiennych osobowości. To będzie bitwa wielkich graczy, którzy reprezentują dwa wrogo do siebie nastawione potężne państwa. To będzie Mecz Stulecia.
Do rozpoczęcia meczu zostało zaledwie parę dni, tymczasem Bobby Fischer przeżywa kryzys i nie potrafi pokonać strachu przed przystąpieniem do gry. Co rusz wynajduje jakiś pretekst, aby odwlec wyjazd do Reykjaviku. Wielki mecz staje pod znakiem zapytania.
Kiedy wreszcie z opóźnieniem gra się rozpoczyna, Fischer przegrywa pierwszą partię, a potem nie stawia się do drugiej partii, ponieważ nie chce się pogodzić z obecnością kamer filmujących przebieg rozgrywki. Mecz jest ponownie zagrożony.
Błyskotliwa, iskrząca się humorem książka Brada Darracha opisuje proces pokonywania przez Fischera lęku przed grą oraz przedstawia przebieg pełnego awantur meczu o mistrzostwo świata.
Proza Darracha cechuje się zacięciem satyrycznym, psychologiczną przenikliwością i nie oszczędzającą bohaterów szczerością. Bobby Fischer wytoczył autorowi za tę książkę sprawę sądową.
Opublikowana w roku 1974, do dzisiaj jest fascynującą lekturą i jedną z najlepszych książek o kontrowersyjnym amerykańskim geniuszu szachowym.
Brad Darrach pokazuje jeszcze jedną ważną rzecz. Szachy polegają na myśleniu, a myślenie to krwawy i niebezpieczny sport.
Komentarz tłumacza do pierwszego rozdziału: 1
Bobby Fischer w Upiornym Mieście
Tym Upiornym Miastem z pierwszego rozdziału jest Nowy Jork, w którym Bobby Fischer się wychował i dorastał. Pod koniec czerwca 1972 roku Fischer przylatuje do Nowego Jorku z Los Angeles, dokąd się przeprowadził w roku 1968, i za wszelką cenę stara się odwlec wyjazd na mecz ze Spasskim.
Po tym, jak islandzcy organizatorzy zgodzili się spełnić żądania Fischera dotyczące funduszu nagród i warunków gry, dogodnym pretekstem odmowy wyjazdu do Reykjaviku jest dla Fischera żądanie trzydziestu procent zysków ze sprzedaży biletów wstępu na mecz. Islandczycy nie mogą się na to zgodzić, ponieważ sprzedaż biletów wstępu ma im zapewnić przynajmniej częściowy zwrot sporych pieniędzy zainwestowanych w ten mecz.
Drugim źródłem dochodu, na jakie liczą organizatorzy, jest kontrakt z Chesterem Foxem i Richardem Steinem na filmowanie meczu i sprzedaż filmu. Tymczasem Fischer ociąga się nawet z podpisaniem tego lukratywnego kontraktu. Jego znana od lat niechęć do podejmowania zobowiązujących decyzji i podpisywania czegokolwiek zdaje się jeszcze bardziej pogłębiać.
Prawnik Fischera Davis z pomocą grupy przyjaciół, zwłaszcza Anthony’ego Saidy’ego, usiłuje przełamać opór Fischera i w końcu zapakować go do samolotu. Czas jest najwyższy. Uroczyste otwarcie meczu zaplanowano na 1 lipca, a pierwsza partia ma się rozpocząć 2 lipca. Spasski i jego ekipa są już w Reykjaviku od kilku dni, przylecieli tam wcześniej, aby się zaaklimatyzować.
Dlaczego Fischer naraża mecz, który może mu przynieść ogromne dochody, z powodu skromnej sumy ze sprzedaży biletów wstępu? Wygląda na to, że są dwa powody.
Jeden z nich to celowa taktyka uzyskiwania przewagi psychologicznej za pomocą narzucania swojej woli i wymuszania ustępstw, skierowana bezpośrednio przeciw organizatorom, ale pośrednio oddziaływająca na przeciwników. Fischer stosuje tę metodę od wielu lat i zdążył już nauczyć wszystkich, że nie uznaje żadnych kompromisów.
Drugim powodem są pogłębiające się trudności emocjonalne Fischera, jego lęk przed rozpoczęciem gry. Problemy psychiczne Fischera zaczynają przybierać rozmiary chorobliwe i potrzeba coraz większego wysiłku wielu osób i stosowania rozmaitych sposobów motywacji, aby go skłonić do gry. Co gorsza, Fischer naprawdę boi się Spasskiego, dotąd nie wygrał z nim żadnej partii, a przegrał trzy.
Ubocznym skutkiem skandalicznego zachowania Fischera jest rosnące zainteresowanie meczem i szachami mediów całego świata, w tym, oczywiście, amerykańskich.
Rozdział 1
Bobby Fischer w Upiornym Mieście
Bobby Fischer usiłował ponownie zasnąć, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Było krótko po dziesiątej przed południem w czwartek, 29 czerwca 1972 roku, trzy dni przed meczem z Borysem Spasskim o mistrzostwo świata w szachach. Tylko jego prawnik i paru przyjaciół mieli prawo wiedzieć, że był w Klubie Yale w Nowym Jorku, a jednak jakiś facet przed chwilą dzwonił i pytał o pana Fischera. Bobby odłożył słuchawkę bez słowa i wrócił do łóżka. Przespał dwadzieścia z ostatnich trzydziestu sześciu godzin, a mimo to osuwał się w coraz głębsze wyczerpanie.
Mecz miał się zacząć w niedzielę rano. Bobby nie mógł lecieć do Islandii w szabat, który rozpoczynał się w piątek o zachodzie słońca. Pozostawały czwartek wieczór i sobota wieczór. Ale gdyby wyleciał w sobotę wieczorem, toby przyleciał skonany ledwo sześć godzin przed początkiem partii. Tak więc zostało tylko dzisiaj wieczorem albo nigdy. Ale Bobby nie chciał myśleć o tym w tej chwili. Chciał spać.
Pukanie się powtórzyło.
– Kto tam?
– Paczka dla pana Fischera.
Bobby jest czujny, jeśli chodzi o otwieranie drzwi obcym, ale tak się złożyło, że jego krzepki kumpel nazwiskiem Jackie Beers wpadł, żeby go odwiedzić, więc zaryzykował. Wykulał się z łóżka i powlókł do drzwi w swoich krótkich gaciach. Pokój 1003 był mały i obskurny. Bez telewizora, klimatyzacji, gniazdek z prądem. „To był najgorszy pokój w Klubie Yale”, Andrew Davis, prawnik Bobby’ego, przyznał później. „Nie chciałem, żeby Bobby się tam zasiedział”.
Bobby otworzył, spodziewając się zobaczyć kogoś z obsługi. Zamiast pracownika Klubu Yale stał tam jakiś niski, przysadzisty mężczyzna w codziennym ubraniu i blokował nogą drzwi.
– Proszę mi wybaczyć, panie Fischer – zaczął – ale czy nie mógłby pan…
– Kim pan jest? – Bobby zapytał przestraszony.
Intruz wyjaśnił, że jest brytyjskim reporterem i chce przeprowadzić wywiad. Dziennikarz! Mecz jeszcze się nawet nie zaczął, a prasa już na niego poluje! Bobby kazał mu odejść. Dziennikarz nalegał. Beers przeszedł przez pokój dwoma krokami i jednym pchnięciem posłał go na drugą stronę korytarza. Bobby zatrzasnął drzwi i rzucił się do telefonu. Pięć minut później dodzwonił się do Davisa.
– Nie wychodź z pokoju – powiedział Davis. – Ktoś zaraz do ciebie przyjedzie.
Potem Davis tak o tym opowiadał: „Bobby się bał. W chwili, kiedy nie mógł znieść najmniejszego wstrząsu, doznał całkiem sporego”.
***
Borys Spasski był w Reykjaviku, kiedy kryzys się zaczął. Tak samo jak stu pięćdziesięciu reporterów gazet, czasopism i telewizji z co najmniej trzydziestu dwóch krajów, którzy jak jeden mąż czekali na przylot Bobby’ego na mecz. Wielu z nich przybyło osiem dni wcześniej i miało już oczy przekrwione od wytaczania się z łóżka, żeby zdążyć na przylot samolotu z Nowego Jorku o piątej rano. Brak sylwetki Bobby’ego wśród osób schodzących z pokładu DC-8 stawał się przykrą rutyną.
Czemu Bobby się ociągał? Większość reporterów przypuszczała, że z powodu zachłanności. Ich zdaniem zwlekając z opuszczeniem najpierw Kalifornii, a potem Nowego Jorku, Bobby dawał do zrozumienia Gudmundurowi Thorarinssonowi, szefowi Islandzkiej Federacji Szachowej, że może wcale nie przyjechać, jeżeli Islandia nie dołoży więcej do puli. Prawnik Bobby’ego Davis oczywiście wykorzystywał sytuację, żeby wywierać presję na Thorarinssona. Zaczęto szemrać przeciw Bobby’emu, używając takich wyrażeń jak „zachłanny sukinsyn” i „zepsuty bachor”.
Kiedy Bobby nie przyjeżdżał i nie przyjeżdżał, a potem znowu nie przyjeżdżał, reporterzy zaczęli rozważać inne hipotezy.
– Czy to możliwe – pytał jeden z brytyjskich dziennikarzy – że ten prostak wystawia nas wszystkich do wiatru? Albo on jest najcwańszym Srulem, jakiego wydał Brooklyn, albo jest zdrowo stuknięty. Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę!
Nikt nie wierzył. I nikt nie mógł uwierzyć, że intelektualny sport mniej więcej tak samo popularny jak rachunek różniczkowy dzień po dniu trafia na czołówki gazet. I że ludzie na całym świecie czekają na to, żeby dwóch dorosłych facetów usiadło naprzeciw siebie na samotnym kawałku lawy na północnym Atlantyku i zaczęło popychać drewnianych żołnierzy na miniaturowym udawanym polu bitwy. Znawcy tłumaczyli, że ten mecz to jest coś więcej niż szachy. To jest zastępcza wojna między USA a ZSRR. To szansa na to, żeby zobaczyć, jak Rosja przegrywa tytuł mistrza świata w szachach pierwszy raz od dwudziestu czterech lat – w rzeczywistości tytuł mistrzowski był w posiadaniu urodzonych w Rosji arcymistrzów przez czterdzieści jeden z ostatnich czterdziestu pięciu lat – a przy tym szansa na to, żeby zobaczyć, jak Ameryka zdobywa ten tytuł po raz pierwszy w dziejach. Ten mecz to był Borys przeciwko Bobby’emu, przystojny i sympatyczny Ruski przeciwko demonicznemu geniuszowi w najbardziej demonicznym momencie swojej kariery. Ale jednak tym, co bardziej niż cokolwiek innego chwytało nas wszystkich za gardło, była niezwykła osobowość i niemal nadludzkie osiągnięcia Bobby’ego Fischera.
W kręgach szachowych o Bobbym było głośno od piętnastu lat, od czasu gdy jako czternastolatek wygrał mistrzostwa Stanów Zjednoczonych, ale dopiero w ciągu ostatnich czternastu miesięcy nie obeznana z szachami publiczność usłyszała o nim. Po ośmiu kolejnych wygranych partiach w turnieju międzystrefowym kilka miesięcy wcześniej, w maju 1971 roku Fischer pokonał arcymistrza Marka Tajmanowa ze Związku Sowieckiego z miażdżącym wynikiem 6–0, pierwszy taki przypadek w pięćdziesięcioletniej historii arcymistrzowskich szachów. Następnie powtórzył ten oszałamiający wyczyn w meczu z jeszcze groźniejszym przeciwnikiem, arcymistrzem Bentem Larsenem z Danii. Potem w Buenos Aires w listopadzie 1971 roku Fischer sprawił lanie 6,5–2,5 Tigranowi Petrosjanowi ze Związku Sowieckiego, byłemu mistrzowi świata, wydłużając serię kolejnych zwycięskich partii do dwudziestu jeden i ustanawiając w ten sposób historyczny rekord. Wtedy amerykańskie media zdecydowały, że trzeba się temu przyjrzeć.
I oto zobaczyły komiksowego potwora. Bobby’ego przedstawiano jako człowieka ogarniętego monomanią. Pisano, że boi się dziewczyn i rosyjskich szpiegów, lecz ubóstwia pieniądze i Spiro Agnew. Kreślono sylwetkę niedostosowanego młodego mężczyzny, który wcześnie porzucił szkołę i łączył ogładę hardrockowego didżeja z geniuszem myślenia przestrzennego, dzięki któremu był prawdopodobnie największym szachistą wszech czasów. Namalowany przez media potwór był pod pewnymi względami karykaturą, ale Bobby świetnie ją naśladował.
Jakby odpowiadając na zamówienie, Bobby doskonale odgrywał swoją rolę przez cztery miesiące poprzedzające planowany początek meczu. Najpierw odmówił grania ze Spasskim tam, gdzie Międzynarodowa Federacja Szachowa (FIDE) kazała mu grać: połowę meczu w Jugosławii, połowę w Islandii. W końcu cały mecz został przyznany Islandii. Wtedy Bobby zaprotestował przeciwko „pogrzebaniu” pojedynku w takim „prymitywnym” kraju i poskarżył się na warunki finansowe, mimo że oferowana nagroda stu dwudziestu pięciu tysięcy dolarów była dziesięć razy wyższa niż w jakimkolwiek rozegranym do tej pory meczu szachowym. Kiedy Islandczycy po wyrażeniu oburzenia na „aroganckiego” Fischera połknęli swoją dumę i spełnili jego żądania, Bobby wysunął następne. Kiedy Islandczycy odrzucili jego nowe warunki, Bobby po prostu zniknął.
8 czerwca, zaledwie dwadzieścia pięć dni przed planowanym początkiem meczu, Bobby ulotnił się z ośrodka w pobliżu San Diego, gdzie grał w turnieju tenisowym dla gwiazd sportu. Przez następne dwanaście dni nawet jego prawnik nie wiedział, co się z nim dzieje. Islandia postanowiła iść naprzód i wydała siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów na mecz, który mógł się w ogóle nie odbyć, ale już pod koniec czerwca Islandzka Federacja Szachowa zaczęła, jako to ujął jeden z jej działaczy, „robić krwią”.
Tymczasem Bobby mieszkał w Santa Monica u znajomego małżeństwa, spał do południa, wylegiwał się na słońcu, jedząc mnóstwo owoców, i jak zwykle przesiadywał nocami przy radiu nastawionym na stację rockową i przeglądał czasopisma szachowe, rozgrywając najświeższe partie arcymistrzów. „On jest jak dzieciak na wakacjach”, powiedział jeden z jego przyjaciół. „Kiedy ktoś wspomina mecz ze Spasskim, uśmiecha się złośliwym uśmieszkiem i zamyka temat, jakby miał jakiś soczysty sekret do ukrycia. Myślę, że tym sekretem jest to, że nie będzie grać”.
– Jestem absolutnie pewien, że będzie grać – Davis upierał się w sobotę, 24 czerwca, na dzień przed planowanym przylotem Bobby’ego do Reykjaviku.
Ale zaraz na następnym oddechu powiedział, że Bobby prawdopodobnie nie poleci do Islandii następnego dnia. Zamiast tego Bobby poprosił Freda Cramera, byłego prezesa Federacji Szachowej Stanów Zjednoczonych, żeby skoczył do Reykjaviku i sprawdził warunki.
W poniedziałek, 26 czerwca, sam zadzwoniłem do Bobby’ego.
– O, cześć Brad! Jak leci?
Bobby brzmiał zaskakująco dziarsko. Spodziewałem się tego, co zwykle słyszałem, kiedy odbierał telefon, to znaczy niewyraźnego, podejrzliwego „eee?”, co równie dobrze mogło być powitaniem, jak zakłóceniami na linii. Ale jego głos toczył się ze słuchawki jak pomarańcza nabrzmiała kalifornijskim słońcem. Pomyślałem: „On wraca. Jest w doskonałej formie. Niech Bóg ma w opiece Spasskiego”.
Bobby chciał wiedzieć wszystko o Reykjaviku. Czy podobała mi się sala gry? Jaki stół szachowy tam mają? Co z pogodą?
– Tylko szesnaście stopni? Chłodno! Ale powietrze świetnie, co?
Potem zapytał, w jakiej formie jest Spasski.
– Nerwowy – powiedziałem mu, a on zarechotał. – A Geller… – zamierzałem powiedzieć coś o Jefimie Gellerze, sekundancie Spasskiego.
– Geller to dureń! – przerwał mi Bobby.
Wtedy to się zdarzyło.
– Geller to dureń! – usłyszeliśmy głos młodej kobiety (przypuszczam, że to była operatorka), która z islandzkim akcentem przedrzeźniała brooklyńską wymowę Bobby’ego.
Bobby ze świstem złapał powietrze.
– Podsłuchują moje rozmowy! – wrzasnął. – Wiedziałem! Mają szpiegów na linii!
Jego głos, taki pogodny jeszcze przed chwilą, jazgotał jak budzik w deszczowy ranek.
– Parszywa islandzka dziura! Zadzwoń do dyrektora korporacji telefonicznej, Brad! Mają znaleźć to gumowe ucho i wylać na pysk!
Zatelefonowałem do kierowniczki, która obiecała, że przyjrzy się sprawie. Potem znowu zadzwoniłem do Bobby’ego. Nadal był wściekły.
– Wyobrażasz sobie? Podsłuchiwać moje rozmowy telefoniczne! To mogą być Rosjanie, wiesz? Zrobią wszystko, żeby się dowiedzieć, co myślę!
Kiedy już umieścił ten incydent w znajomym kontekście swojej długiej batalii z Rosjanami, ciepło wróciło do jego głosu. Parę chwil później gawędziliśmy prawie tak wesoło jak przedtem. Uważałem na to, żeby nie pytać, czy jedzie do Islandii. Wiedziałem, że to pytanie jest tabu. Ale krótko przed odłożeniem słuchawki Bobby powiedział:
– Nie dzwoń do mnie więcej pod ten numer. Niedługo wyjeżdżam.
https://ridero.eu/pl/books/bobby_fischer_kontra_reszta_swiata/